To było jak grom z jasnego nieba. I nie działo się w południe. Dosłownie pięć minut po osiemnastej.
Ktoś jej powiedział: „Bądź radosna”. Z początku się oburzyła. Niemal uniosła ręce w niemym krzyku. Bo jak to tak. Jak mam być radosna , gdy wszystko wokół się wali i burzy? Gdy wszystko sprawia, że wolałabym krzyczeć.
A on powtórzył: „Bądź radosna”.
I dodał: „I ufaj, zawsze ufaj. Nieś to dalej, niech idzie w świat”.
Nie powiedział nic więcej, jednak mówili ludzie dookoła. Wszyscy zgromadzeni w jednej przestrzeni, niemal zjednoczeni, mówili ogniście i mówili uskrzydleni. Że wszystko będzie dobrze, że radość to także smutek, że to się przecież łączy.
Więc uwierzyła.
A lęk odchodził i powracał. Zawsze jednak znikał na jakiś czas.
Od tego czasu jakoś lepiej się żyło. Mimo że tamte słowa zostały postawione jako wyzwanie. Miały być tylko przystankiem, chwilą, czasem zadumy. Wyzwanie się przedłużyło.
Z każdym kolejnym dniem pracowało się lżej , pomimo niemałych trudności. Słowa mniej raniły, można było zrobić wiele rzeczy, na które wcześniej nie było siły. I przychodziły odpowiedzi na pytania. Odpowiedzi dawniej pożądane i potrzebne. A teraz – już takie nieważne. Uzupełniające świat, lecz niedodające mu koloru. Już nie.
Minął miesiąc. Miesiąc pokornej radości. Pełnej ciosów i niepokoju. I drobin szczęścia.
Zdała sobie sprawę, że przepłynęła przez ten miesiąc. Stale czuła dotyk dłoni, która pomagała jej płynąć przez morze. Z takim wsparciem nie było się czego bać. Już nie.
***
Radość przychodzi znienacka. Jest w słowach, w gestach, w drzewach i w ludziach. Zwłaszcza w ludziach. Nie zawsze będzie kolorowa, tęczowa i piękna. Czasem ponura, otulająca zimnem i łamiąca głos. Jednak taka – ubrana w przeciwstawne formy – będzie krążyć wokół i nie odpuści.
Wystarczą dwa słowa, aby przetrwać.
Bądźmy radośni. Bądźmy odważni. Bądźmy.